Zajęcia Techniczne- szkoła
czwartek, 6 czerwca 2013
czwartek, 9 maja 2013
wtorek, 16 kwietnia 2013
Ernest Hemingway- Niepokonany
ERNEST
HEMINGWAY - NIEPOKONANY
Manuel
Garcia wszedł po schodach do biura Don Miguela Retany. Postawił
walizkę i zapukał do drzwi. Nie było odpowiedzi. Stojąc w
przedsionku wyczuł, że w pokoju ktoś jest. Czuł to przez drzwi.
-
Retana - powiedział nasłuchując. Milczenie.
“A
jednak tam jest" - pomyślał Manuel.
-
Retana - powtórzył i zaczai łomotać we drzwi.
-
Kto tam? - odezwał się ktoś z wewnątrz.
-
To ja, Manolo - powiedział Manuel.
-
Czego chcesz? - spytał głos.
-
Roboty - odpowiedział Manuel.
Coś
parokrotnie szczęknęło w zamku i drzwi rozwarły się na oścież.
Manuel wszedł z walizką w ręku.
W
głębi pokoju siedział za biurkiem mały człowieczek. Nad nim
wisiał łeb byka wypchany przez madryckiego preparatora; na ścianach
były fotografie w ramkach i afisze reklamujące walki byków.
Mały
człowieczek patrzał ze swego miejsca na Manuela.
-
Myślałem, że już nie żyjesz - powiedział.
Manuel
postukał knykciami o biurko. Człowieczek siedział patrząc na
niego znad blatu.
-
Ile corridas miałeś tego roku? - zapytał Retana.
-
Jedną - odpowiedział Manuel.
-
Tylko tę jedną? - spytał tamten.
-
Tylko.
-
Czytałem o niej w gazetach - powiedział Retana. Odchylił się w
fotelu i patrzał na Manuela.
Manuel
podniósł wzrok na wypchanego byka. Widział go już nieraz.
Odczuwał dla niego pewne rodzinne zainteresowanie; mniej więcej
przed dziewięciu laty ów byk zabił jego brata, tego obiecującego.
Manuel pamiętał tamten dzień. Na dębowej tarczy, do której
przymocowany był łeb, widniał mosiężny szyldzik. Manuel nie mógł
go odczytać, ale domyślał się, że jest poświęcony pamięci
brata. No cóż, dobry był chłopak.
Napis
na szyldziku brzmiał: “Byk Mariposa własność księcia Veragua.
Skłuty dziewięcioma pikami, zabił siedem koni i spowodował śmierć
Antonia Garcia dnia 27 kwietnia 1909 roku."
Retana
zauważył, że Manuel patrzy na wypchany łeb byka.
-
Z tymi bykami, które książę przysłał mi na niedzielę, to
będzie skandal - powiedział. - Wszystkie są słabe w nogach. Co o
nich mówią w kawiarni?
-
Nie wiem - odparł Manuel. - Dopiero co przyjechałem.
-
Ano, tak - powiedział Retana. - Jeszcze masz walizkę.
Patrzał
na Manuela, rozparty w fotelu za wielkim biurkiem.
-
Siadaj powiedział. - Zdejmij czapkę.
Manuel
usiadł. Kiedy zdjął czapkę jego twarz wydała się inna. Był
blady, a coleta (warkoczyk toreadora), upięta na głowie tak, żeby
nie sterczała spod czapki, nadawała mu dziwny wygląd.
-
Niedobrze wyglądasz - powiedział Retana.
-
Dopiero co wyszedłem ze szpitala.
-
Słyszałem, że ci ucięli nogę.
-
Nie - odparł Manuel. - Wygoiła się.
Retana
pochylił się nad biurkiem i podsunął Manuelowi drewniane pudełko
z papierosami.
-
Zapal sobie - powiedział.
-
Dziękuję.
Manuel
zapalił papierosa.
-
Dać ci ognia? - spytał wyciągając zapałkę do Retany.
-
Nie - machnął ręką tamten. - Nigdy nie palę.
Retana
przyglądał się palącemu.
-
Dlaczego nie znajdziesz sobie posady i nie weźmiesz się do jakiejś
pracy? - zapytał.
-
Nie chcę pracować - odparł Manuel. - Jestem toreadorem.
-
Teraz już nie ma toreadorów.
-
Ja jestem toreador - powiedział Manuel.
-
Tak, póki tu siedzisz. Manuel roześmiał się.
Retana
nie mówił nic, tylko patrzał na Manuela.
-
Jeżeli chcesz, dam cię na walki wieczorne - zaproponował.
-
Kiedy? - spytał Manuel.
-
Jutro.
-
Nie mam ochoty nikogo zastępować - oświadczył Manuel. Tak właśnie
ginęli wszyscy. Tak zginął Salvador. Manuel postukał knykciami o
stół.
-
Nie mam nic innego - powiedział Retana.
-
Może mi dasz coś w przyszłym tygodniu? zaproponował Manuel.
-
Nie ściągnąłbyś publiczności. Oni chcą tylko Litriego, Rubita
i La Torre. To chłopaki pierwsza klasa.
-
Przyszliby popatrzeć i na mnie - powiedział z nadzieją Manuel.
-
Gdzie tam. Już nie pamiętają, kto ty jesteś.
-
Jeszcze potrafię coś pokazać.
-
Proponuję ci jutrzejszy wieczór - ciągnął Retana. - Możesz
wystąpić z młodym Hernandezem i zabić dwa novillos po popisach
klownów.
-
Czyje?
-
Nie wiem. Te, które będą akurat mieli w zagrodach. Te, których
weterynarze nie puszczą na dzienne walki.
-
Nie mam chęci nikogo zastępować - powtórzył Manuel.
-
Chcesz, to dobrze; nie, to nie - powiedział Retana. Pochylił się
nad papierami. Przestało go to interesować. Zniknął chwilowy
sentyment, który poczuł dla Manuela wspomniawszy dawne czasy.
Chętnie by wziął Manuela na zastępstwo Larity, bo mógł go
dostać tanio. Ale mógł dostać tanio i innych. Z chęcią
dopomógłby Manuelowi. Dał mu przecież szansę. Niech się
decyduje.
-
Ile dostanę? - spytał Manuel. Wciąż jeszcze bawił się myślą,
że odmówi. Ale wiedział, że nie może odmówić.
-
Dwieście pięćdziesiąt pesetów - odrzekł Retana. Myślał o
pięciuset, lecz kiedy otworzył usta, same powiedziały dwieście
pięćdziesiąt.
-
Villalcie płacisz siedem tysięcy.
-
Ty nie jesteś Villalta.
-
Wiem o tym.
-
On przyciąga publiczność, Manolo - wytłumaczył Retana.
-
Jasne - powiedział Manuel. Wstał z krzesła. - Daj mi trzysta,
Retana.
-
No, dobrze - zgodził się tamten. Sięgnął do szuflady po papier.
-
Czy mógłbym dostać teraz pięćdziesiąt? - spytał Manuel.
-
Oczywiście - zgodził się Retana. Wyjął z portfelu banknot
pięćdziesięciopesetowy i rozłożył go płasko na biurku.
Manuel
wziął go i schował do kieszeni.
-
A co będzie z cuadrillą ? (drużyna toreadora) - zapytał.
-
Mam chłopców, którzy zawsze pracują dla mnie wieczorami -
odpowiedział Retana. - Do rzeczy chłopaki.
-
A pikadorzy?
-
Nie są najlepsi - przyznał Retana.
-
Muszę mieć jednego dobrego pikadora.
-
To go sobie znajdź - odparł Retana. - Idź i poszukaj.
-
Nie za te pieniądze - powiedział Manuel. - Nie mogę opłacić
cuadrilli z sześćdziesięciu duras. (srebrne monety pięciopesetowe)
Retana
nie powiedział nic, spojrzał tylko na Manuela znad wielkiego
biurka.
-
Sam wiesz, że muszę mieć jednego dobrego pikadora - rzekł Manuel.
Retana
milczał. Patrzał na Manuela jakby z oddalenia.
-
To nie jest w porządku - powiedział Manuel. Retana, rozparty w
fotelu, wciąż przyglądał mu się z bardzo daleka.
-
Są stali pikadorzy - zaproponował.
-
Wiem - odparł Manuel. - Znam twoich stałych pikadorów.
Retana
nie uśmiechnął się. Manuel wiedział, że sprawa jest
przesądzona.
-
Chcę tylko mieć przyzwoite szansę - rzekł tonem wyjaśnienia. -
Chciałbym móc załatwić się z bykiem jak należy, kiedy wyjdę na
arenę. Na to wystarczy mi jeden dobry pikador.
Mówił
do człowieka, który już go nie słuchał.
-
Jeżeli chcesz kogoś ekstra - powiedział Retana - to sam go sobie
poszukaj. Będzie stała cuadrilla. Przyprowadź, ilu chcesz,
własnych pikadorów. Występy klownów skończą się o wpół do
jedenastej.
-
Dobrze - powiedział Manuel. - Jeżeli tak do tego podchodzisz.
-
Właśnie tak - odparł Retana.
-
Zobaczymy się jutro wieczorem.
-
Będę na miejscu.
Manuel
podniósł walizkę i wyszedł.
-
Zamknij drzwi! - zawołał Retana.
Manuel
obejrzał się. Retana siedział pochylony nad jakimiś papierami.
Manuel mocno przyciągnął drzwi, aż zamek szczęknął.
Zszedł
ze schodów, a potem przez bramę, w gorący blask ulicy. Był upał
i światło odbite od białych budynków poraziło go nagle w oczy.
Poszedł cienistą stroną ulicy ku Puerta del Sol. Cień wydawał
się jędrny i chłodny jak bieżąca woda. Gorąco uderzało nagle,
kiedy się przechodziło przecznice. Wśród wszystkich mijanych
ludzi Manuel nie dostrzegł ani jednego znajomego.
Przed
samym placem Puerta del Sol skręcił do kawiarni.
Cicho
tu było. Kilku mężczyzn siedziało przy stołach pod ścianami.
Przy jednym czterech grało w karty. Inni, oparci o ścianę, palili
papierosy, a na stolikach przed nimi stały puste filiżanki po kawie
i kieliszki do likieru. Manuel przeszedł przez długą salkę do
małego pokoju na tyłach. W kacie spał za stolikiem jakiś
mężczyzna. Manuel usiadł przy innym stole.
Wszedł
kelner i stanął przy nim.
-
Widziałeś Zurita? - spytał Manuel.
-
Był tu przed obiadem - odrzekł kelner. - Nie wróci przed piątą.
-
Proszę kawy z mlekiem i kieliszek tego, co zwykle - powiedział
Manuel.
Kelner
wrócił po chwili niosąc tackę, a na niej dużą szklankę kawy i
kieliszek do likieru. W lewej ręce trzymał butelkę koniaku.
Zamaszyście postawił to wszystko na stole, a pikolak, który
przyszedł za nim, nalał kawy i mleka z dwóch lśniących
garnuszków z dzióbkami i długimi rączkami.
Manuel
zdjął czapkę, a kelner zauważył jego warkoczyk upięty do przodu
na głowie. Mrugnął na chłopca nalewając koniaku do małego
kieliszka, który stał obok szklanki kawy. Pikolak z zaciekawieniem
spojrzał na blada twarz Manuela.
-
Pan tutaj walczy? - zapytał kelner korkując butelkę.
-
Tak - odpowiedział Manuel. - Jutro.
Kelner
stał trzymając butelkę opartą o biodro. - Razem z klownami? -
zapytał. Pikolak odwrócił wzrok.
-
Nie, w zwykłych walkach.
-
Myślałem, że wystawią Chavesa i Hernandeza - powiedział kelner.
-
Nie. Mnie i jeszcze jednego.
-
Kogo? Chavesa czy Hernandeza?
-
Zdaje się że Hernandeza.
-
A co się stało z Chavesem?
-
Ranny.
-
Skąd pan to słyszał?
-
Od Retany.
-
Hej, Luis! - zawołał kelner do drugiej sali. - Chaves dostał
cogidę.( rana zadana rogami przez byka)
Manuel
odwinął kostki cukru z papierka i wpuścił je do kawy. Zamieszał
ją i wypił; była słodka, gorąca, rozgrzewała mu pusty żołądek.
Łyknął kieliszek koniaku.
-
Jeszcze jeden - powiedział do kelnera.
Kelner
odkorkował butelkę i napełnił kieliszek rozlewając drugie tyle
na spodek. Do stolika podszedł inny kelner. Pikolak zniknął.
-
Czy Chaves mocno dostał? - zapytał Manuela drugi kelner.
-
Nie wiem - odparł Manuel. Retana nie mówił.
-
Guzik go to obchodzi - powiedział wysoki kelner. Manuel nie widział
go nigdy dotąd. Widocznie pracował tu od niedawna.
-
Jeżeli w tym mieście ktoś trzyma z Retana, to kariera gotowa -
ciągnął wysoki kelner. - A jak nie, może równie dobrze kropnąć
sobie w łeb.
-
Takes i mówił - powiedział trzeci kelner, który właśnie wszedł.
- Mówiłeś to kiedyś.
-
Słusznie - odrzekł wysoki. - Bo wiem, co gadam, jak mówię o tym
ptaszku.
-
Czego on nie robił dla Villalty! - powiedział pierwszy.
-
To jeszcze nie wszystko - dorzucił wysoki. - A dla Marciala Lalandy?
Albo dla Nacionala?
-
Masz rację, bracie - zgodził się niski. Manuel przyglądał im
się, kiedy tak rozmawiali
stojąc
przed jego stolikiem. Wypił już drugi koniak. Tamci przestali się
nim zajmować. Nie był dla nich interesujący.
-
Banda wielbłądów - powiedział wysoki kelner. - Widziałeś kiedy
tego Nacionala Drugiego?
-
No chyba; w zeszłą niedzielę - odrzekł pierwszy.
-
Zupełnie żyrafa - powiedział niski.
-
A nie mówiłem? - wtrącił wysoki. - Takie są te chłopczyki
Retany.
-
Dajcie no jeszcze jednego - powiedział Manuel. Podczas gdy
rozmawiali, zlał do kieliszka koniak ze spodka i wypił.
Pierwszy
kelner automatycznie napełnił kieliszek, po czym wszyscy trzej
wyszli z pokoju rozmawiając.
Mężczyzna
w drugim rogu wciąż spał, lekko pochrapując, kiedy nabierał
tchu; głowa odchyliła mu się w tył i oparła o ścianę.
Manuel
wypił koniak. I on też czuł się senny. Za gorąco było, aby
wyjść na miasto. Poza tym nie miał nic do roboty. Chciał zobaczyć
się z Zuritem. Przedrzemie się czekając na niego. Trącił nogą
walizkę pod stołem, aby upewnić się, że tam jest. Może lepiej
wsunąć ją pod siedzenie, aż do samej ściany. Pochylił się i
wepchnął ją głębiej. Potem oparł głowę na stole i zasnął.
Kiedy się zbudził, ktoś siedział po drugiej stronie stolika. Był
to tęgi mężczyzna z obwisłą, smagła twarzą, podobny do
Indianina. Siedział tak już od dłuższego czasu. Ruchem ręki
odprawił kelnera i czytał gazetę, niekiedy rzucając okiem na
Manuela, który spał złożywszy głowę na stole. Czytał
pracowicie, formując każde słowo ruchem warg. Kiedy go to
zmęczyło, spoglądał na Manuela. Siedział ociężale na krześle,
czarny kordobański kapelusz miał zsunięty na oczy.
Manuel
wyprostował się i popatrzał na niego.
-
Jak się masz, Zurito - powiedział.
-
Jak się masz, stary - rzekł tamten.
-
Zasnąłem. - Manuel potarł czoło wierzchnią stroną dłoni.
-
Tak mi się zdawało.
-
Co słychać?
-
Wszystko dobrze. A u ciebie?
-
Nie bardzo.
Zamilkli
obaj. Pikador Zurito popatrzył na bladą twarz Manuela. Manuel
opuścił wzrok na olbrzymie ręce pikadora, które składały i
wsuwały do kieszeni gazetę.
-
Chcę cię prosić o jedną uprzejmość, Manos - powiedział Manuel.
Manosduros
(twarde ręce) było to przezwisko Zurita. Ilekroć je słyszał
zawsze myślał o swoich ogromnych łapach. Złożył je nieporadnie
na stole.
-
Napijmy się - powiedział.
-
Dobra - rzekł Manuel.
Kelner
wszedł, wyszedł i powrócił znowu. Kiedy wychodził z pokoju,
obejrzał się na obu mężczyzn siedzących przy stoliku.
-
O co chodzi, Manolo? - Zurito odstawił kieliszek.
-
Skłułbyś dla mnie dwa byki jutro wieczorem? - zapytał Manuel
patrząc znad stołu na Zurita.
-
Nie - odparł Zurito. - Nie pracuję.
Manuel
spojrzał na swój kieliszek. Spodziewał się tej odpowiedzi i teraz
ją usłyszał. No cóż, stało się.
-
Przykro mi, Manolo, ale nie pracuję. - Zurito popatrzył na swoje
ręce.
-
Ano, trudno.
-
Jestem za stary - powiedział Zurito.
-
Ja tylko tak pytałem.
-
To chodzi o jutrzejsze wieczorne walki?
-
Aha. Myślałem sobie, że gdybym miał jednego dobrego pikadora, to
dałbym radę.
-
Ile ci płacą?
-
Trzysta pesetów.
-
Ja dostaję więcej za kłucie.
-
Wiem - powiedział Manuel. - Nie miałem prawa cię prosić.
-
Po co ty to jeszcze robisz? - spytał Zurito. - Dlaczego nie
obetniesz sobie colety, Manolo?
-
Czy ja wiem - odparł Manuel.
-
Jesteś już prawie w moim wieku.
-
Nie wiem - powiedział Manuel. - Muszę to robić. Jeżeli mi się
uda tak urządzić, żebym miał przyzwoite szansę, to niczego
więcej nie będzie trzeba. Muszę się tego trzymać, Manos.
-
Wcale nie musisz.
-
Owszem, muszę. Już próbowałem to rzucić.
-
Wiem, co czujesz. Ale nie masz racji. Powinieneś zrezygnować i
więcej do tego nie wracać.
-
Nie mogę. A poza tym ostatnio dobrze mi szło.
Zurito
przyjrzał się jego twarzy.
-
Byłeś w szpitalu.
-
Ale szło mi świetnie, kiedy oberwałem.
Zurito
nic nie odpowiedział. Zlał koniak ze spodka do kieliszka.
-
Gazety pisały, że nigdy nie widziano lepszej roboty - mówił
Manuel.
Zurito
spojrzał na niego.
-
Bo wiesz, jak się rozkręcę, to idzie mi dobrze - powiedział
Manuel.
-
Jesteś za stary - powiedział pikador.
-
Nie - odparł Manuel. - Ty masz dziesięć lat więcej ode mnie.
-
Ze mną to co innego.
-
Nie jestem za stary - powiedział Manuel.
Siedzieli
w milczeniu; Manuel obserwował twarz pikadora.
-
Wspaniale mi szło, zanim oberwałem - zaryzykował. - Trzeba ci było
mnie widzieć, Manos - dodał z wyrzutem.
-
Nie chcę cię oglądać - odpowiedział Zurito - bo się denerwuję.
-
Nie widziałeś mnie ostatnio.
-
Dość się ciebie napatrzyłem.
Zurito
zerknął na Manuela unikając jego wzroku.
-
Powinieneś to rzucić, Manolo.
-
Nie mogę - odparł Manuel. - Mówię ci, że teraz jestem w formie.
Zurito
pochylił się do przodu i oparł ręce na stole.
-
Słuchaj. Skłuję dla ciebie byka, ale jeżeli jutro wieczorem nie
pójdzie ci pierwszorzędnie, to się wycofasz. Dobrze? Zrobisz tak?
-
Oczywiście.
Zurito
z ulgą odchylił się do tyłu.
-
Musisz się wycofać - powiedział. - Żadnych cudów. Powinieneś
obciąć sobie coletę.
-
Nie będę musiał się wycofywać - odparł Manuel. - Obserwuj mnie.
Mam jeszcze krzepę.
Zurito
wstał. Znużyły go te spory.
-
Musisz to rzucić - rzekł. - Sam ci obetnę coletę.
-
Nie obetniesz - powiedział Manuel. - Nie będziesz miał powodu.
Zurito
zawołał kelnera.
-
Chodź - powiedział do Manuela. - Idziemy.
Manuel
sięgnął pod krzesło po walizkę. Był szczęśliwy. Wiedział, że
Zurito będzie dla niego kłuł. Najlepszy z żyjących pikadorów.
Wszystko już teraz było proste.
-
Chodźmy coś zjeść - powiedział Zurito.
Manuel
stał w patio de caballos (zagroda dla koni), czekając, aż skończą
się występy klownów udających Chaplina. Zurito stał obok niego.
W tym miejscu było ciemno. Wysoka brama wiodąca na arenę była
zamknięta. W górze rozległ się krzyk, a po nim wybuch śmiechu.
Potem wszystko ucichło.
Manuel
lubił zapach stajni w patio de caballos. Przyjemnie tam pachniało
po ciemku. Z areny doleciał nowy ryk śmiechu, a później oklaski,
przeciągłe, nie kończące się oklaski.
-
Widziałeś ich kiedy? - zapytał Zurito, którego ogromna postać
majaczyła w mroku obok Manuela.
-
Nie - odrzekł Manuel.
-
Dosyć są zabawni powiedział Zurito. Uśmiechnął się sam do
siebie w ciemnościach.
Wysokie,
podwójne, szczelne wrota, wiodące na arenę, rozwarły się na
oścież i Manuel ujrzał ją w ostrym świetle lamp łukowych, a
dokoła wznoszące się wysoko, pogrążone w cieniu trybuny. Wzdłuż
krawędzi areny biegło kłaniając się dwóch mężczyzn w
przebraniu włóczęgów, a za nimi trzeci w liberii boya hotelowego.
Ten schylał się i zbierał kapelusze i laski, ciśnięte na piasek
przez widzów, i odrzucał je z powrotem w ciemność.
W
patio zapłonęło światło elektryczne.
-
Wlezę na któregoś z tych kucyków, a ty zbierz chłopców -
powiedział Zurito.
Za
nimi rozległ się brzęk uprzęży mułów, które wychodziły na
arenę, ażeby zwlec z niej zabitego byka.
Członkowie
cuadrilli, którzy przypatrywali się burlesce z przejścia między
barrera a rzędami krzeseł, wrócili teraz i przystanęli całą
grupą rozmawiając pod elektryczna lampą w patio. Przystojny
chłopak w srebrno-pomarańczowym stroju podszedł z uśmiechem do
Manuela.
-
Jestem Hernandez - powiedział i wyciągnął rękę.
Manuel
uścisnął ją.
-
Dzisiaj będziemy mieli istne słonie - powiedział wesoło chłopak.
-
Duże są i rogate - przyznał Manuel.
-
Pan dostał najgorsze - zauważył chłopiec.
-
To dobrze - powiedział Manuel. - Im są większe, tym więcej będzie
mięsa dla biednych.
-
Skąd pan to wziął? - wyszczerzył zęby Hernandez.
-
Stary kawał - odparł Manuel. - Ustaw swoją cuadrillę w szeregu,
żebym zobaczył, co mam.
-
Ma pan kilku dobrych chłopaków - powiedział Hernandez. Był
ogromnie wesół. Już dwa razy występował w walkach wieczornych i
zaczynał mieć powodzenie w Madrycie. Rad był, że walka rozpocznie
się za kilka minut.
-
Gdzie pikadorzy? - spytał Manuel.
-
Wrócili do zagrody i biją się o te piękne rumaki - roześmiał
się Hernandez.
Muły
pędem przebiegły przez bramę wśród trzasku batów i brzęku
dzwoneczków; wleczony młody byk żłobił bruzdę w piasku areny.
Uformowali
się do paseo (parady), gdy tylko przeciągnięto byka.
Manuel
i Hernandez stanęli na przedzie. Za nimi ustawili się młodzieńcy
z cuadrilli z ciężkimi kapami owiniętymi na ramionach. W tyle, w
półcieniu zagrody, siedzieli na koniach czterej pikadorzy trzymając
prosto swe piki ze stalowymi grotami.
-
Ciekawe, że Retana nie dał nam obejrzeć koni przy dobrym świetle
- powiedział jeden z pikadorów.
-
Bo wie, że będzie nam przyjemniej, jak się za dobrze nie
przyjrzymy tym chabetom - odparł drugi
-
Ta łupa, na której siedzę, ledwie mnie może unieść - powiedział
pierwszy.
-
No, ale to zawsze konie.
-
Ano, konie.
Rozmawiali
siedząc w ciemnościach na wychudłych szkapach.
Zurito
nie mówił nic. Miał jedynego porządnego wierzchowca. Wypróbował
go robiąc wolty w zagrodzie; koń reagował na wodze i ostrogi.
Zdjął mu opaskę z prawego oka i poprzecinał sznurki, którymi
podwiązano mu uszy, aby nie słyszał. Był to dobry, krzepki koń,
trzymający się mocno na nogach. Zurito nie potrzebował nic więcej.
Miał zamiar jeździć na nim przez całą corridę. Siedząc tam w
półmroku, na wielkim, wyściełanym siodle, i czekając na paseo,
zdążył już od chwili, gdy dosiadł konia, przerobić w myśli
całą corridą. Obok rozmawiali inni pikadorzy. Nie słyszał ich.
Obaj
matadorzy stali przed swymi trzema peones kapy mieli tak samo jak
oni owinięte na lewej ręce. Manuel myślał o trzech młodzieńcach
stojących za nim. Wszyscy trzej pochodzili z Madrytu, podobnie jak
Hernandez, i mieli mniej więcej po dziewiętnaście lat. Podobał mu
się jeden z nich, smagły Cygan, poważny i powściągliwy. Obrócił
się do niego.
-
Jak się nazywasz, mały? - zapytał.
-
Fuentes - odpowiedział Cygan.
-
Dobre nazwisko - rzekł Manuel. Cygan wyszczerzył zęby w uśmiechu.
-
Zajmij się bykiem i przepędź go trochę, jak wyjdzie - powiedział
Manuel.
-
Dobrze - odparł Cygan. Twarz miał poważną. Zaczął sobie
obmyślać, jak to zrobi.
-
No, idziemy - powiedział Manuel do Hernandeza.
-
Dobrze. Idziemy.
Podniósłszy
głowy, stąpając w takt muzyki, kołysząc wolnymi prawymi rękami,
wkroczyli na piaszczystą arenę, w światło łukowych lamp; za nimi
rozwinęła się cuadrilla, dalej jechali pikadorzy, a pochód
zamykała obsługa areny i brzęczące dzwoneczkami muły. Gdy tak
maszerowali, tłum począł bić brawo Hernandezowi. Zuchwali,
rozkołysani, patrzyli prosto przed siebie.
Skłonili
się przewodniczącemu, po czym orszak rozłamał się na części
składowe. Toreadorzy podeszli do barrery i zamienili swe ciężkie
płaszcze na lekkie kapy bojowe. Muły zeszły z areny. Pikadorzy
okrążyli ją krótkim galopem, a dwaj z nich zawrócili we wrota.
Obsługa gładko wyrównała piasek.
Manuel
wypił szklankę wody, którą mu podał jeden z agentów Retany
występujący jako jego impresario i miecznik. Hernandez podszedł
skończywszy rozmawiać ze swoim.
-
Dobrze cię przyjmują, mały - pogratulował mu Manuel.
-
Lubią mnie - odparł z zadowoleniem Hernandez.
-
Jak wypadło paseo? - spytał Manuel pomocnika Retany.
-
Jak złoto - odpowiedział tamten. - Pysznie. Wyszedłeś pan na
arenę niczym Joselito i Belmonte.
Obok
przejechał Zurito przypominający konny posąg. Zatoczył koniem i
obrócił go ku przeciwległej stronie areny, gdzie był toril z
którego miał wybiec byk. Dziwnie było pod łukowymi lampami.
Zurito zawsze kłuł w gorącym popołudniowym słońcu za grube
pieniądze. Nie podobały mu się te lampy łukowe. Chciał, żeby
już się zaczęło.
Podszedł
do niego Manuel.
-
Skłuj go, Manos - powiedział. - Przytnij mi go na miarę.
-
Skłuję go, bracie - Zurito splunął na piasek. - Tak mu dam, że
wyskoczy z areny.
-
Pchnij go dobrze, Manos - poprosił Manuel.
-
Pchnę - odparł Zurito. - Na co czekamy?
-
Już idzie - powiedział Manuel.
Zurito
siedział w siodle, stopy miał wsunięte w wielkie strzemiona,
potężne nogi w ochraniaczach z kozłowej skóry ściskały konia,
wodze trzymał w lewej ręce, a długą pikę w prawej, wielki
kapelusz zsunął na same oczy, aby osłonić je od światła, i
patrzał na daleką bramę torilu. Jego koń strzygł uszami. Zurito
poklepał go lewą ręką.
Czerwono
pomalowane wrota torilu rozwarły się i na moment Zurito zajrzał w
pusty korytarz daleko po drugiej stronie. A potem byk wypadł na
arenę, zarył wszystkimi czterema kopytami, gdy znalazł się w
świetle, następnie skoczył cwałem i przeszedł w miękki, szybki
galop; pędził w milczeniu, tylko sapał przez rozdęte nozdrza,
rad, że nareszcie wyrwał się z ciemnej zagrody.
W
pierwszym rzędzie krzeseł, nieco znudzony, pochyliwszy się, aby
pisać opierając notes na cementowej ściance, którą miał tuż
przed kolanami, zastępca sprawozdawcy “El Heraldo" zanotował:
“Campagnero Negro wypadł na arenę pełnym gazem, z szybkością
dziewięćdziesięciu mil na godzinę..."
Manuel,
który obserwował byka, oparty o barrera, skinął ręką i Cygan
wybiegł na środek wlokąc za sobą kapę. Byk zrobił zwrot w
pełnym galopie i ze spuszczonym łbem i zadartym ogonem zaszarżował
na kapę. Cygan biegł zygzakiem i nagle byk dojrzał go i poniechał
kapy, aby zaatakować człowieka. Ten pomknął jak strzała i
przesadził czerwone ogrodzenie barrery w chwili, gdy byk uderzył w
nie rogami. Potem zwierz po dwakroć jeszcze wbił rogi w drzewo
bodąc na oślep.
Sprawozdawca
“El Heraldo" zapalił papierosa, cisnął zapałką w byka, po
czym zapisał w notesie: “Campagnero, wystarczająco wielki i
rogaty, aby zadowolić publiczność, objawił skłonność do
wdarcia się na teren toreadorów."
Manuel
wkroczył na ubity piasek, kiedy byk grzmocił rogami w ogrodzenie.
Kątem oka widział Zurita stojącego na białym koniu przy samej
barrerze, o ćwierć obwodu areny w lewo. Manuel trzymał kapę tuż
przed sobą, zebrawszy ja obiema dłońmi w fałdy i krzyknął na
byka: - Hu! hu!
Byk
odwrócił łeb, zaparł się o ogrodzenie i runął naprzód
szarżując prosto w kapę, a Manuel uskoczył i okręciwszy się na
pięcie, gdy zwierz przelatywał obok, zamiótł płachtą tuż przed
jego rogami. Po tym zwrocie znalazł się znowu twarzą do byka, znów
trzymał kapę przed sobą i powtórnie okręcił się, gdy ten
zaszarżował. Za każdym obrotem rozlegały się krzyki tłumu.
Czterokrotnie
obracał się tak za bykiem, unosząc wzdętą, skłębioną kapę, i
za każdym razem zmuszał go do zawrócenia i ponownego ataku.
Wreszcie po piątym obrocie przytrzymał kapę przy biodrze i okręcił
się tak, że zawirowała niby spódnica tancerki, owinął byka
wokół siebie niczym pas i uskoczył, a zwierz znalazł się oko w
oko z Zuritem, który podjechał na białym koniu i stał twardo w
miejscu, zwrócony ku bykowi. Koń nastawił uszy, wargi mu drżały,
Zurito siedział pochylony, w kapeluszu zsuniętym na oczy, długie
drzewce piki ostrym skosem sterczało mu spod prawej pachy do przodu
i tyłu, wpół opuszczone, godzące w byka trójgraniastym żelazem
grotu.
Drugorzędny
sprawozdawca “El Heraldo" zaciągnął się papierosem nie
spuszczając oczu z byka i napisał: “Weteran Manolo wykonał całą
serię zupełnie znośnych veronicas kończąc bardzo belmontowskim
recorte (unik), który zyskał sobie poklask bywalców, po czym
rozpoczęła się tercja kawalerii."
Zurito
siedział na koniu mierząc spojrzeniem odległość między bykiem a
grotem lancy. Kiedy tak patrzał, byk zebrał się w sobie i
zaszarżował nie odrywając oczu od piersi konia. Gdy zniżał łeb,
by ubóść, Zurito wbił grot w nabrzmiały, umięśniony garb nad
łopatkami byka, wsparł się na drzewcu całym ciężarem, lewą
ręką poderwał za wodze białego konia, który wspiął się
przebierając w powietrzu przednimi kopytami; potem skręcił go w
prawo, prowadząc byka lancą tak, że rogi przesunęły się tuż
pod brzuchem konia nie czyniąc mu krzywdy, a wtedy rozedrgany koń
opadł na przednie nogi, muśnięty w pierś ogonem zwierza, który
szarżował na kapę nadstawioną przez Hernandeza.
Hernandez
pobiegł w bok odciągając kapą byka coraz dalej, ku drugiemu
pikadorowi. Zatrzymał go zamaszystym ruchem płachty na wprost
jeźdźca, po czym odskoczył. Byk ujrzawszy konia rzucił się
naprzód. Lanca ześliznęła mu się po grzbiecie i kiedy siła
ciosu uniosła konia z ziemi, pikador już wylatywał z siodła,
oswobadzając prawą stopę ze strzemienia, po czym zwalił się w
lewo, ażeby odgrodzić się koniem od byka. Koń poderwany w górę
i rozpruty rogami runął na ziemię, byk bódł go wciąż, a
pikador odepchnął się stopą od swego wierzchowca i leżał,
czekając, żeby go podniesiono, odciągnięto i postawiono na nogi.
Manuel
pozwolił bykowi bóść leżącego konia. Nie śpieszyło mu się,
pikador był bezpieczny, a zresztą takiemu na dobre wyjdzie, jak się
trochę zlęknie. Następnym razem dłużej usiedzi w siodle.
Parszywi pikarze. Spojrzał nad piaskiem areny na Zurita, który
siedział na zdrętwiałym koniu w pewnej odległości od barrery i
czekał.
-
Hu! - krzyknął Manuel na byka. - Tomar! (Łap) - Trzymał oburącz
kapę tak, aby przyciągnęła wzrok zwierza. Ten oderwał się od
konia i zaszarżował na nią, a Manuel odbiegł w bok z szeroko
rozpostartą kapą, stanął, obrócił się na pięcie i ostro
zakręcił bykiem, kierując go wprost ku Zuritowi.
“Campagnero
odciągany przez Hernandeza i Manola dostał dwie varas (cios piką)
za śmierć jednego rosynanta - zapisał sprawozdawca «El Heraldo».
- Naparł na żelazo i wyraźnie pokazał, że nie jest miłośnikiem
koni. Weteran Zurito wskrzesił kilka swych starych sztuczek z piką,
a w szczególności suerte..."(zwód)
-
Ole! Ole! - krzyknął siedzący obok mężczyzna. Krzyk ten utonął
w ryku tłumu. Mężczyzna klepnął sprawozdawcę po plecach. Ten
podniósł wzrok znad notatek i spojrzał na Zurita, który wprost
pod nim, silnie wychylony z siodła, z drzewcem sterczącym ukośnie
spod pachy, trzymał pikę prawie przy "samym grocie i wpychał
ją całym swoim ciężarem, nie dopuszczając bliżej byka, który
parł naprzód i bódł chcąc dobrać się do konia. Zurito,
przechylony nad bykiem, przytrzymywał go, przytrzymywał i w miarę
naporu z wolna okręcał koniem, aż wreszcie obrócił go zupełnie.
Zurito wyczuł moment, gdy koń był już bezpieczny, a byk mógł
przebiec obok, i wtedy zwolnił swój nieodparty, stalowy nacisk, a
trójgraniasty grot piki rozorał umięśniony garb byka, gdy ten
wyrwał się - tylko po to, by tuż przed pyskiem znaleźć kapę
Hernandeza. Rzucił się w nią na oślep, a młodzieniec odwiódł
go na środek areny.
Zurito
poklepał konia i spojrzał na byka atakującego kapę, którą
powiewał przed nim w jaskrawym świetle Hernandez, podczas gdy tłum
krzyczał.
-
Widziałeś ten numer? - zapytał Manuela. - Cudo - powiedział
Manuel.
-
Dziobnąłem go tym razem - rzekł Zurito. - Tylko mu się przyjrzyj.
Przy
końcu następnego ryzykownego manewru kapą byk osunął się na
kolana. Zerwał się zaraz, ale Manuel i Zurito widzieli z daleka
gładkie lśnienie krwi broczącej po jego czarnej łopatce.
-
Tym razem go dostałem - oznajmił Zurito.
-
Dobry byk - powiedział Manuel.
-
Gdyby mi dali jeszcze raz kłuć, zabiłbym go - oświadczył Zurito.
- Spójrz teraz na niego
-
Muszę tam iść - powiedział Manuel i pobiegł ku drugiej stronie
areny, gdzie monos całym orszakiem prowadzili za uzdę konia,
okładając go po nogach prętami i czym popadło, usiłując go
zmusić, aby podszedł do byka, który stał z opuszczona głową i
grzebał kopytami, nie mogąc się zdecydować na atak.
Zurito
patrzał spode łba, jadąc stępa w tę stronę, i nie tracił z
oczu ani jednego szczegółu owej sceny.
Wreszcie
byk zaszarżował, monos rzucili się ku barrerze, pikador trafił
lancą za daleko, a byk dostał się pod konia, wziął go na rogi i
zarzucił sobie na grzbiet.
Zurito
patrzał. Monos w czerwonych koszulach biegną, aby odciągnąć
pikadora. Pikador już wstał, klnie i macha rękami. Manuel i
Hernandez stoją w pogotowiu, trzymając kapy. A byk, potężny,
czarny byk ma na grzbiecie konia, którego kopyta zwisają, a wodze
wplatane są między rogi zwierza. Czarny byk z koniem na grzbiecie
potyka się na swych krótkich nogach, napina kark, dźwiga się,
otrząsa i miota, aby zrzucić z siebie konia, wreszcie ten osuwa się
na ziemię. Wtedy byk długim susem szarżuje na rozpostartą kapę
Manuela.
Manuel
wyczuł, że byk utracił szybkość. Krwawił okropnie. Krew
połyskiwała na całym jego boku.
Manuel
znów nadstawił kapę. Byk nadbiegał z rozwartymi oczyma, szpetny,
wpatrzony w płachtę. Manuel odstąpił w bok i podniósł ręce
napinając je przed zwierzem, aby wykonać veronica.
W
tej chwili miał go na wprost siebie. Tak, łeb mu lekko opadał.
Trzymał go teraz niżej. To było dzieło Zurita.
Manuel
strzepnął kapą. Już leci. Uskoczył w bok i okręcił się w
następnej veronica. “Mierzy diablo dokładnie - pomyślał. - Ma
dosyć walki, więc teraz uważa. Teraz poluje. Ma na mnie oko. Ale
ja mu wciąż nadstawiam kapę."
Potrząsnął
nią przed bykiem. O, idzie; uskoczył w bok. Straszliwie blisko tym
razem. “Nie trzeba dopuszczać go aż tak blisko."
Skraj
kapy był wilgotny od krwi, tam gdzie przesunął się po grzbiecie
przebiegającego byka.
“No,
dobra. Jeszcze ta ostatnia."
Manuel,
który obracał się za bykiem przy każdym natarciu, miał go teraz
na wprost siebie i podsunął mu kapę oburącz. Byk spojrzał na
niego. Oczy miał czujne, rogi nastawione, patrzał bacznie.
-
Hu! - krzyknął Manuel. - Toro! - Odchylił się w tył i zamiótł
kapą. Idzie! Uskoczył w bok, przerzucił ją za siebie i okręcił
się tak, że byk, pędzący za wirującą materią, stanął raptem
w miejscu, otumaniony, tym zwodem, urzeczony kapą, która mu się
wymknęła. Manuel podrzucił mu ją pod pysk jedną ręką, aby
pokazać, że zwierz jest unieruchomiony, po czym odszedł.
Nie
było braw.
Manuel
poszedł po piasku ku barrerze, a Zurito zjechał z areny. Podczas
gdy Manuel zajęty był bykiem, zabrzmiała trąba na znak, że
nastąpi teraz wbijanie banderillos. Nie doszło to do świadomości
Manuela. Monos przykrywali płótnem oba zabite konie i posypywali
trocinami piasek dokoła nich.
Manuel
podszedł do barrery, aby się napić wody. Agent Retany podał mu
ciężki porowaty dzban.
Fuentes,
wysoki Cygan, stał trzymając w dłoni dwa banderillos - cienkie
czerwone drążki ze sterczącymi zadziorami. Spojrzał na Manuela.
-
Idź tam - powiedział Manuel.
Cygan
odbiegł kłusem. Manuel odstawił dzban i patrzał. Otarł twarz
chustką.
Sprawozdawca
“El Heraldo" sięgnął po butelkę ciepławego szampana,
która stała między jego stopami, pociągnął haust i dokończył
zdanie:
“...sędziwy
Manolo nie zebrał oklasków za serię pospolitych manewrów kapą,
po czym rozpoczęliśmy tercję szpikowania."
Samotny
na środku areny byk ciągle stał nieruchomo. Fuentes, wysoki, o
płaskich plecach, szedł ku niemu zuchwale, z rozpostartymi rękami,
trzymając w palcach jednej i drugiej dłoni cienkie czerwone drążki,
kolcami skierowane w przód. Szedł prosto. Za nim, nieco z boku,
zbliżał się peon z kapą. Byk spojrzał na niego i poruszył się
wreszcie.
Oczy
jego śledziły Fuentesa, który teraz przystanął w miejscu.
Odchylił się w tył i zawołał coś do byka. Machnął
banderillami, a błysk stalowych kolców zwrócił uwagę zwierza.
Byk
zadarł ogon i zaszarżował.
Gnał
prosto przed siebie, nie spuszczając oczu z człowieka. Fuentes stał
bez ruchu, odchylony do tyłu, z nastawionymi banderillami. Kiedy byk
zniżył łeb do ciosu, Fuentes odchylił się jeszcze bardziej, ręce
jego podniosły się i zetknęły dłońmi, banderillos opuściły
się w dół dwiema czerwonymi liniami i wtedy wziął zamach i
wygięty w łuk ponad rogami wbił oba kolce w grzbiet zwierza, i
wciąż trzymając sterczące pionowo drążki, okręcił się na
złączonych nogach uchylając w bok ciało, aby przepuścić byka.
-
Ole! - ryknął tłum.
Byk
bódł dziko, miotając się jak pstrąg, podskakując na wszystkich
czterech kopytach. Czerwone drzewca banderillos podrywały się za
każdym skokiem.
Manuel
stojąc u barrery zauważył, że zwierz wciąż ogląda się w
prawo.
-
Powiedz, żeby mu wsadził następną parę z prawego boku - zawołał
do chłopaka, który biegł ku Fuentesowi z nowymi banderillami.
Ciężka
ręka opadła na jego ramię. Był to Zurito.
-
Jak się czujesz, stary? - zapytał. Manuel obserwował byka.
Zurito
pochylił się nad barrera, oparty całym ciężarem ciała na
rękach. Manuel obrócił się ku niemu.
-
Dobrze ci idzie - powiedział Zurito
Manuel
potrząsnął głową. Nie miał teraz nic do roboty przed następną
tercją. Cygan doskonale operował banderillami. W następnej tercji
byk będzie już odpowiednio przygotowany. Był to dobry byk.
Dotychczas wszystko szło gładko. Manuel niepokoił się tylko o to,
jak wypadnie końcowa robota ze szpadą. A właściwie nie niepokoił
się wcale. Nawet o tym nie myślał. Ale kiedy tak stał, doznał
przytłaczającego uczucia lęku. Patrzał na byka i planował sobie
faenę - manewr czerwoną płachtą, który miał zmóc i poskromić
zwierza.
Cygan
znów szedł ku bykowi, stąpał z pięt na palce, zuchwale, niby
tancerz na sali balowej, a czerwone drzewca banderillos poruszały
się za każdym jego krokiem. Byk śledził go, już teraz nie
odrętwiały; czaił się, lecz czekał chwili, gdy tamten znajdzie
się dosyć blisko, by móc na pewno dopaść i wbić w niego rogi.
Kiedy
Fuentes tak szedł, byk rzucił się naprzód. Fuentes przebiegł
ćwierć obwodu koła, gdy byk zawrócił i mijał go w pędzie.
Cygan przystanął, pochylił się w przód, wspiął na palce,
wyciągnął prosto ramiona i zatopił banderillos w zbitych,
potężnych mięśniach łopatkowych, gdy byk przelatywał nie
trafiwszy go rogami.
Tłum
ogarnął szał.
-
Ten chłopak nie zostanie długo w wieczornych walkach - powiedział
do Zurity agent Retany.
-
Dobry jest - przyznał Zurito.
-
Patrz pan teraz na niego.
Patrzyli.
Fuentes
stał oparty plecami o barrera. Za nią czekali dwaj z cuadrilli,
trzymając w pogotowiu kapy, aby przerzucić je przez ogrodzenie i
tym sposobem przyciągnąć uwagę byka.
Byk,
z wywieszonym ozorem, dysząc ciężko, obserwował Cygana. Był
pewien, że teraz już go ma. Przypartego do tych czerwonych desek.
Zaledwie na odległość krótkiej szarży. Przyglądał mu się.
Cygan
wygiął się w tył, wziął zamach rękami, wymierzył w byka
banderillos. Zawołał coś do niego, tupnął nogą. Byk był
podejrzliwy. Chciał dostać człowieka. Nie nowe kolce w łopatkę.
Fuentes
podszedł trochę bliżej, odchylony do tyłu. Zawołał znowu. Ktoś
w tłumie krzyknął ostrzegawczo.
-
Cholera, za blisko - powiedział Zurito.
-
Uważaj pan - odezwał się agent Retany. Przegięty w tył, drażniąc
byka banderillami, Fuentes skoczył w górę na obu nogach. W tej
chwili byk zadarł ogon i runął naprzód. Fuentes z wyprężonymi
rękami i całym ciałem wygiętym do przodu opadł na palce stóp i
wbił oba kolce uchylając się przed prawym rogiem.
Byk
gruchnął w barrera, tam gdzie roztrzepotane kapy zwróciły jego
uwagę w chwili, gdy stracił z oczu człowieka.
Cygan
biegł wzdłuż barrery ku Manuelowi, zbierając oklaski tłumu.
Kurtkę miał rozdartą w miejscu, gdzie zawadził o nią szpic rogu.
Rad był z tego, pokazywał ją publiczności. Obiegł całą arenę.
Zurito widział, jak go mija uśmiechnięty, wskazując kurtkę.
Uśmiechnął się i on.
Ktoś
inny wbijał ostatnią parę banderillos. Nikt nie zwracał na to
uwagi.
Agent
Retany wsunął drążek w czerwoną płachtę mulety, owinął na
nim materię i wręczył przez barrerę Manuelowi. Sięgnął do
skórzanego futerału, wyjął zeń szpadę i trzymając ją za
skórzaną pochwę, podał Manuelowi przez ogrodzenie. Manuel,
ująwszy szpadę za czerwoną rękojeść, wyciągnął ją z pochwy,
która miękko zwisła.
Spojrzał
na Zurita. Tamten widział, że Manuel jest zlany potem.
-
No, teraz go bierz, stary - powiedział Zurito.
Manuel
kiwnął głową.
-
Już gotów - dorzucił Zurito.
-
Akurat tak, jak panu potrzeba - zapewnił agent Retany.
Manuel
kiwnął głową.
W
górze, pod dachem, trębacz zatrąbił na akt ostatni i Manuel
ruszył przez arenę ku miejscu, gdzie w jednej z ciemnych lóż
powinien był siedzieć przewodniczący.
W
pierwszym rzędzie krzeseł zastępca sprawozdawcy “El Heraldo"
pociągnął długi łyk ciepławego szampana. Doszedł do wniosku,
że nie warto notować na gorąco i że opisze całą corridą
wróciwszy do redakcji. Bo cóż to jest, u diabła? Ot, wieczorna
walka. Jeżeli coś opuści, przepisze to z porannych gazet. Napił
się jeszcze szampana. Miał o dwunastej randkę u Maxima.
Ostatecznie, któż są ci toreadorzy? Dzieciaki i niedołęgi. Kupa
niedołęgów. Schował do kieszeni bloczek papieru i spojrzał na
Manuela, który stał bardzo samotny na arenie i zamiatał kapeluszem
w pokłonie przed lożą, której nie mógł dojrzeć tam wysoko,
wśród ciemnej plaza (trybuna). Opodal stał spokojnie byk patrząc
w przestrzeń.
-
Ofiarowuję tego byka panu, panie przewodniczący, oraz publiczności
madryckiej, najmądrzejszej i najbardziej wspaniałomyślnej na
świecie - mówił Manuel. Była to formuła i wypowiedział ją
całą. Wydawała się trochę za długa jak na wieczorne walki.
Skłonił
się w ciemność, wyprostował, odrzucił przez ramię kapelusz za
siebie i trzymając muletą w lewej, a szpadę w prawej ręce, ruszył
ku bykowi. Manuel szedł na byka. Ten spojrzał na niego bystro.
Manuel zauważył banderillos, zwisające z lewej łopatki i lśnienie
krwi ciągle płynącej po ciosach Zurita. Przyjrzał się kopytom.
Idąc naprzód z muletą w lewej, a szpadą w prawej ręce,
obserwował kopyta byka. Byk nie mógł szarżować nie zestawiwszy
ich razem. Teraz stał rozkraczony, otępiały.
Manuel
szedł ku niemu patrząc na kopyta. W porządku. Uda mu się. Trzeba
zmusić byka, żeby opuścił łeb, a wtedy można będzie uniknąć
rogów i zabić go. Nie myślał o szpadzie i o zabiciu byka. Myślał
o każdej rzeczy z osobna. Jednakże ciążyło mu to, co miało
przyjść. Idąc przed siebie i obserwując nogi byka, ujrzał
kolejno jego oczy, wilgotny pysk i rozłożyste, zwrócone ku niemu
rogi. Zwierz miał dokoła oczu jaśniejsze krążki. Te oczy
śledziły Manuela. Byk czuł, że teraz dopadnie tego małego
człowieka o bladej twarzy.
Manuel
przystanął i rozpościerając szpadą czerwoną płachtę mulety -
wsuwając klingę w materię tak, że szpada, trzymana teraz w lewej
ręce, rozwijała czerwoną flanelę, niczym żagiel - przyjrzał się
szpicom rogów. Jeden był nadłamany od grzmocenia w barrera. Drugi
był ostry jak kolec jeża. Rozwijając muletą Manuel zauważył, że
biała nasada rogu jest poplamiona czerwienią. Obserwując to
wszystko nie tracił z oczu kopyt byka. Ten śledził go
nieprzerwanie.
“Jest
teraz w defensywie - myślał Manuel. - Zbiera siły. Trzeba mu w tym
przeszkodzić, zmusić go, żeby spuścił łeb. Zawsze powinno się
to robić. Zurito już raz przygiął mu głowę, ale teraz byk znowu
ją podniósł. Jak go ruszę z miejsca, zacznie krwawić i wtedy łeb
spuści."
Rozwijając
muletą szpadą trzymaną w lewej ręce, krzyknął na byka.
Byk
spojrzał na niego.
Manuel
zuchwale odchylił się w tył i potrząsnął szeroko rozpostartą
płachtą.
Byk
zobaczył muletę. Była jaskrawoszkarłatna w świetle lamp.
Naprężyły mu się nogi.
Idzie!
Manuel obrócił się, gdy byk nadbiegał, i uniósł muletą tak, że
przesunęła się nad rogami i zamiotła po rozłożystym grzbiecie
od łba aż do ogona. Szarżujący byk dał susa w górę. Manuel ani
drgnął.
Po
tym ataku byk zawrócił niczym kot wychodzący zza rogu i stanął
naprzeciw Manuela.
Był
znowu w ofensywie. Jego ociężałość zniknęła. Manuel zauważył
świeżą krew połyskującą na czarnej łopatce i ściekającą po
nodze. Wyciągnął szpadę z mulety i ujął ją prawą ręką.
Nisko opuścił trzymaną w lewej muletę i pochyliwszy się w bok,
krzyknął na byka. Temu naprężyły się nogi, utkwił oczy w
płachtę. “Idzie - pomyślał Manuel. - Hu!"
Mocno
stojąc na nogach, obrócił się za atakującym bykiem, zagarnął
przed nim muletą, za którą szpada zakręciła łuk - błysk
światła pod lampami.
Byk
powrócił do ataku po zakończeniu pasę natural, a Manuel podniósł
muletę do pasę de pecho. Stał twardo, a byk przeleciał mu tuż
przed piersią, pod uniesioną płachtą. Manuel cofnął głowę,
ażeby go nie uderzyły klekoczące drzewca banderillas. Rozgrzane,
czarne ciało byka musnęło w przelocie jego pierś.
“Diabelnie
blisko" - pomyślał Manuel. Zurito oparty o barrerę powiedział
coś szybko Cyganowi, który podbiegł do Manuela z kapą. Zurito
głębiej nacisnął kapelusz i spojrzał poprzez arenę na Manuela.
Manuel
znów stał naprzeciw byka trzymając muletę nisko i nieco w lewo.
Byk miał łeb opuszczony i wpatrywał się w płachtę.
-
Gdyby to robił Belmonte, dostaliby szału - powiedział agent
Retany.
Zurito
nie mówił nic. Obserwował Manuela stojącego pośrodku areny.
-
Skąd szef wygrzebał tego gościa? - zapytał agent Retany.
-
Ze szpitala - odparł Zurito.
-
Diablo szybko tam wróci - powiedział agent. Zurito obrócił się
ku niemu.
-
Odpukaj pan w to - odezwał się wskazując barrerę.
-
Ja tylko żartowałem, człowieku - powiedział tamten.
-
Odpukaj pan w drzewo.
Agent
Retany pochylił się i trzykrotnie zastukał w barrerę.
-
Przyjrzyj się pan faenie - powiedział Zurito.
Na
środku areny, pod lampami, Manuel klęczał, zwrócony twarzą do
byka, a kiedy oburącz podniósł muletę, ten zaszarżował z
zadartym ogonem.
Manuel
odchylił się w bok całym ciałem, a kiedy byk powrócił do ataku
zatoczył muletą półkole, które rzuciło byka na kolana.
-
No, to przecież wspaniały toreador - powiedział agent Retany.
-
Nie, wcale nie - odparł Zurito.
Manuel
wstał i trzymając muletę w lewej, a szpadę w prawej ręce,
podziękował ukłonem za oklaski dolatujące z ciemnej plaża.
Byk
wygiął grzbiet, poderwał się z klęczek i stanął w oczekiwaniu,
z nisko zwieszonym łbem.
Zurito
powiedział coś dwóm pozostałym chłopcom z cuadrilli, ci zaś
odbiegli i stanęli za Manuelem z kapami. Teraz było ich tam
czterech. Hernandez szedł za Manuelem od chwili, gdy ten po raz
pierwszy wkroczył na arenę z muletą. Fuentes, rosły, spokojny,
gnuśnooki, obserwował go leniwym wzrokiem, trzymając kapę przy
piersi. W tej chwili podeszło jeszcze tych dwóch. Hernandez ruchem
ręki kazał im zająć miejsca z obu stron. Manuel stał samotnie,
zwrócony do byka.
Dał
znak ludziom z kapami,, by się cofnęli. Odchodząc ostrożnie,
zauważyli, że twarz ma pobladłą i mokrą od potu.
“Czy
oni nie wiedzą, że powinni trzymać się w tyle? Chcą zwrócić
uwagą byka na kapy, kiedy już stoi nieruchomo i jest gotów? Dosyć
jest kłopotów i bez tego."
Byk
stał na rozkraczonych nogach i wpatrywał się w muletą. Manuel
zebrał ją lewą ręką. Byk nie spuszczał z niej oka. Jego ciało
ciężko wspierało się na nogach. Głowę miał opuszczoną nisko,
ale nie za nisko.
Manuel
podniósł przed nim muletę. Byk ani drgnął. Tylko jego oczy
patrzyły bacznie.
“Cały
jak z ołowiu - myślał Manuel. - Związany w sobie. Stoi dobrze.
Dostanie."
Myślał
terminami toreadorskimi. Czasem nie mógł znaleźć odpowiedniego
wyrażenia gwarowego na jakąś myśl i wtedy nie mógł jej sobie
uprzytomnić. Jego instynkty i wiedza działały automatycznie, a
mózg pracował powoli, słowami. Znał się dobrze na bykach. Nie
musiał się nad nimi zastanawiać. Po prostu robił, co trzeba. Oczy
notowały pewne rzeczy, a ciało wykonywało niezbędne ruchy bez
udziału myśli. Gdyby zaczął o tym myśleć, byłoby po nim.
Teraz, stojąc naprzeciw byka, świadom był wielu rzeczy naraz. A
więc widział rogi - jeden nadłamany, drugi gładki i ostry -
pamiętał, że trzeba stanąć bokiem do lewego rogu, rzucić się w
przód krótko i celnie, zniżyć muletę, aby byk pognał za nią, i
godząc ponad rogami, wbić całą szpadę w punkt mały jak
pięciopesetowa moneta, znajdujący się tuż za karkiem, między
opadającymi stromo łopatkami byka. Trzeba to zrobić, a potem
wydostać się spomiędzy rogów. Świadom był, że musi zrobić to
wszystko, ale jedyna jego myśl układała się w słowa: “Corto y
derecho." (krótko i prosto, celnie)
“Corto
y derecho" - pomyślał zbierając muletę. Krótko i celnie.
Corto y derecho wyciągnął szpadę z mulety. Stanął bokiem do
nadłamanego lewego rogu, opuścił płachtę wzdłuż ciała, prawa
ręka, trzymająca broń na wysokości oczu, uczyniła znak krzyża,
potem wspiął się na palce i spojrzał po zniżonej klindze szpady
w tamto miejsce wysoko między łopatkami.
Corto
y derecho rzucił się na byka.
Nastąpił
wstrząs i Manuel uczuł, że wylatuje w powietrze. W przelocie
pchnął szpadą, ale ta wypadła mu z ręki. Grzmotnął o ziemię i
byk już był na nim. Manuel leżąc kopnął go w pysk nogą obutą
w pantofel. Kopał i kopał, byk napierał na niego, nie trafiał w
podnieceniu, walił go łbem, bódł piasek. Kopiąc jak człowiek,
który leży i podbija nogami piłkę w powietrzu, Manuel nie
pozwalał bykowi zadać celnego ciosu.
Na
plecach czuł powiew kap, którymi machano przed bykiem, a potem
zwierz nagle zniknął przesadziwszy go jednym susem. Ciemno mignął
przelatujący w górze brzuch. Byk nawet nie nadepnął Manuela.
Manuel
wstał i podniósł muletę. Fuentes podał mu szpadę. Była zgięta
od trafienia w łopatkę.
Manuel
wyprostował ją na kolanie i pobiegł ku bykowi, który stał teraz
nad jednym z zabitych koni. Gdy biegł, jego kurtka rozwiewała się
tam, gdzie była rozdarta pod pachą.
-
Zabierz go stąd! - krzyknął Manuel do Cygana. Byk zwietrzył krew
zabitego konia i orał teraz rogami przykrywające go płótno.
Zaszarżował na kapę Fuentesa. Z nadłamanego rogu zwisał mu
strzęp materiału, a tłum wybuchnął śmiechem. Na środku areny
byk potrząsnął łbem, ażeby zrzucić płótno. Hernandez podbiegł
z tyłu, uchwycił je za koniec i zgrabnie ściągnął z rogu.
Byk
poskoczył za nim półszarżując i nagle stanął jak wryty.
Znowu
był w defensywie. Manuel szedł ku niemu ze szpadą i muletą.
Zamiótł płachtą przed bykiem, ale ten nie chciał atakować.
Manuel
stanął profilem i od oka wymierzył w niego zniżoną klingę
szpady. Byk stał nieruchomo, jakby zmartwiały, niezdolny do
ponownej szarży.
Manuel
wspiął się na palce, spojrzał wzdłuż podniesionej klingi i
pchnął.
Znów
wstrząs i znowu uczuł, że leci w tył i ciężko uderza o piasek.
Tym razem nie było mowy o kopaniu. Byk był już na nim. Manuel
leżał jak martwy, twarz wtulił w ramiona, a byk walił go łbem.
Walił po plecach, wgniatał mu twarz w piasek. Manuel poczuł, że
róg przeniknął między złożonymi rękami. Byk uderzył go w
krzyż. Twarz wparła się w piach, róg przebił jeden z rękawów i
oddarł go. Byk odrzucił Manuela i pognał za kapami.
Manuel
wstał, odnalazł muletę i szpadę, sprawdził palcem ostrze i
podbiegł do barrery po nową broń.
Agent
Retany podał mu szpadę przez ogrodzenie.
-
Obetrzyj pan twarz - powiedział.
Manuel
wracając biegiem do byka otarł chusteczką zakrwawioną twarz. Nie
widział Zurito. Gdzież podział się Zurito?
Cuadrilla
odstąpiła od byka i czekała z kapami. Byk stał, znów ciężki i
otępiały po walce.
Manuel
podszedł do niego z muletą. Przystanął i potrząsnął nią. Byk
nie zareagował. Manuel przesunął muletę przed jego pyskiem z
prawa w lewo i z lewa w prawo. Oczy byka śledziły płachtę i
obracały się za jej ruchem, ale zwierz nie chciał atakować.
Czekał na Manuela.
Manuel
zaniepokoił się. Nie pozostawało nic innego, jak tylko uderzyć.
Corto y derecho. Ustawił się profilem tuż przed bykiem, zasłonił
się muletą i skoczył. Gdy wbijał szpadę, rzucił się w lewo
całym ciałem, aby uniknąć rogu. Byk minął go, a szpada
wyprysnęła w powietrze migocąc w świetle lamp i spadła czerwoną
rękojeścią w piasek.
Manuel
podskoczył i podniósł ją. Była skrzywiona, więc wyprostował ją
na kolanie.
Gdy
biegł ku stojącemu znowu bez ruchu bykowi, minął Hernandeza,
który czekał z kapą.
-
Same gnaty - rzucił mu na pociechę chłopak.
Manuel
kiwnął głową, ocierając twarz. Schował skrwawioną chustkę do
kieszeni.
Otóż
i byk. Stał teraz blisko barrery. Niechi go licho! Może
rzeczywiście to same gnaty. Może nie ma na nim żadnego miejsca,
gdzie mogłaby wejść szpada. Diabła tam. Pokaże im.
Spróbował
manewru z muletą, ale byk ani drgnął. Manuel pomachał przed nim
płachtą tam i z powrotem. Nic z tego.
Zwinął
muletę, wyciągnął szpadę, stanął bokiem i pchnął byka.
Poczuł, że szpada wygięła się, gdy ją wbijał napierając całym
ciężarem, a potem nagle wystrzeliła wysoko w powietrze,
koziołkując w tłum. Manuel szarpnął się w bok, gdy szpada
wyskoczyła.
Pierwsze
poduszki, ciśnięte z ciemności, nie trafiły go. Potem jedna
uderzyła go w twarz, w ubroczoną twarz zwróconą ku widzom.
Pociski leciały szybko, zaścielały piasek. Ktoś z bliska rzucił
pustą butelkę, od szampana. Trafiła Manuela w nogę. Stał patrząc
w mrok, z którego leciały różne przedmioty. A potem coś świsnęło
w powietrzu i padło przy nim. Manuel pochylił się i podniósł.
Była to jego szpada. Wyprostował broń na kolanie i skinął nią
do tłumu.
-
Dziękuję! - zawołał. - Dziękuję!
“Och,
parszywe dranie! Parszywe dranie! Parszywe, zawszone dranie!"
Biegnąc kopnął jakąś poduszkę.
Zobaczył
byka. Stał taki sam jak przedtem. “No dobrze, ty parszywy,
wstrętny draniu."
Manuel
przesunął muletę przed czarnym pyskiem byka.
Nic
się nie stało.
“Nie
chcesz? Dobrze." Postąpił bliżej i wtłoczył ostry koniec
drążka mulety w wilgotny pysk zwierza.
Byk
runął na Manuela w chwili, gdy ten odskakiwał, i Manuel,
potknąwszy się o jakąś poduszkę, poczuł że róg przenika mu w
ciało, w bok. Pochwycił ten róg oburącz i zaczął się cofać
opierając się co sił. Byk podrzucił go i Manuel uwolnił się od
rogu. Leżał bez ruchu. W porządku. Byk odszedł.
Podniósł
się kaszląc, cały poprzetrącany i drętwy. “Parszywe dranie!"
-
Dajcie mi szpadę! - krzyknął. - Dajcie płachtę! Podszedł
Fuentes z muletą i szpadą.
Hernandez
objął Manuela ramieniem.
-
Idźże na punkt opatrunkowy, człowieku - powiedział. - Nie bądź
wariatem.
-
Odejdź ode mnie - odparł Manuel. - Idź precz, do diabła.
Wyrwał
się Hernandez wzruszył ramionami. Manuel podbiegł do byka.
Ten
stał ciężki, mocno zaparty na nogach.
“Dobrze,
ty draniu." Manuel wyciągnął szpadę z mulety. Złożył się
tym samym ruchem i runął na byka. Poczuł, że szpada wchodzi cała.
Aż po jelec. Wraził w byka wszystkie pięć palców. Czuł ciepłą
krew na knykciach, zwalił się na zwierza.
Ten
potknął się razem z nim i zaczął osuwać na ziemię: wtedy
Manuel odskoczył. Patrzał na byka zwolna przewracającego się na
bok, a potem nagle leżącego wszystkimi czterema kopytami do góry.
Wtedy
skinął do tłumu dłonią ciepłą od krwi.
“Dobrze,
łobuzy." Chciał coś powiedzieć, ale rozkaszlał się. Było
to ciepłe i dławiące. Poszukał wzrokiem mulety. Musi iść
pokłonić się przewodniczącemu. Do diabła z przewodniczącym.
Wtem już siedział na ziemi i patrzał na coś. Na byka. Z czterema
kopytami do góry. Z wywalonym grubym jęzorem. Coś mu pełzało po
kałdunie i pod nogami. Tam gdzie sierść była rzadka. Zabity byk.
Do diabła z bykiem. Do diabła z tym wszystkim. Próbował dźwignąć
się z ziemi i zaczął kaszleć. Siadł znowu kaszląc. Ktoś
podszedł i podniósł go.
Nieśli
go przez arenę na punkt opatrunkowy, biegli z nim po piasku - przy
wrotach zatrzymały ich wjeżdżające muły - a potem dokoła areny,
ciemnym przejściem. Wnoszący go na schody stękali, nareszcie
złożyli go na czymś.
Lekarz
i dwaj mężczyźni w bieli już czekali. Położono go na stole.
Rozcinali mu koszulę. Manuel był zmęczony. Całe piersi paliły go
w środku. Zaczął kaszleć i wtedy przytknęli mu coś do ust.
Wszyscy byli ogromnie zajęci.
W
oczy świeciło mu światło elektryczne. Przymknął powieki.
Usłyszał,
że ktoś stąpa ciężko po schodach. Potem to ucichło. Następnie
doleciał go jakiś daleki odgłos. Był to tłum. No cóż, ktoś
przecie musi zabić jego drugiego byka. Pochlastali mu całą
koszulę. Doktor uśmiechał się do niego. Był tam także Retana.
-
Jak się masz, Retana - powiedział Manuel. Nie słyszał własnego
głosu.
Retana
uśmiechnął się do niego i coś odpowiedział. Manuel i tego nie
mógł dosłyszeć.
Zurito
stał przy stole pochylony nad miejscem, w którym doktor coś robił.
Zurito był w swoim stroju pikadora, bez kapelusza.
Zurito
odezwał się do niego. Manuel nie słyszał.
Zurito
mówił do Retany. Jeden z mężczyzn w bieli uśmiechał się i
podał Retanie nożyczki. Retana wręczył je Zuritowi. Zurito
powiedział parę słów do Manuela, ale ten nie mógł ich
dosłyszeć.
Do
cholery z tym stołem operacyjnym. Leżał już na wielu takich
stołach. Widać nie ma umrzeć. Gdyby miał umrzeć, byłby tu
ksiądz.
Zurito
coś mówił do niego. Trzymał nożyczki.
Tak,
o to idzie. Chcą mu obciąć coletę. Chcą mu obciąć jego
warkoczyk.
Manuel
siadł na stole operacyjnym. Doktor cofnął się rozgniewany. Ktoś
chwycił i przytrzymał Manuela.
-
Chyba nie zrobisz czegoś podobnego, Manos - powiedział Manuel.
Nagle
usłyszał wyraźnie głos Zurita.
-
Nie, nie - mówił Zurito. - Nie zrobię. Tak sobie żartowałem.
-
Szło mi dobrze - powiedział Manuel. - Tylko nie miałem szczęścia.
Nic więcej.
Położył
się z powrotem. Przytknęli mu coś do twarzy. Znał to dobrze.
Zrobił głęboki wdech. Był bardzo zmęczony. Bardzo, bardzo
zmęczony. Zdjęli mu to z twarzy.
-
Dobrze mi szło - powtórzył słabym głosem. - Szło mi wspaniale.
Retana
spojrzał na Zurita i odszedł do drzwi.
-
Zostanę tu przy nim - powiedział Zurito. Retana wzruszył
ramionami.
Manuel
otworzył oczy i spojrzał na Zurita.
-
No, czy nie szło mi dobrze, Manos? - zapytał szukając
potwierdzenia.
-
Pewnie - odparł Zurito. - Szło ci doskonale. Asystent doktora
położył maskę na twarzy Manuela, który odetchnął głęboko.
Zurito stał bezradnie i patrzał.
Przełożył
Bronisław Zieliński
Subskrybuj:
Posty (Atom)